poniedziałek, 5 października 2015

"Opiekun od i bez serca"- rozdział 3

Z perspektywy Antoniego
Ospale przewróciłem się na drugi bok, wtulając się w poduszkę. Te chwile podczas ferii lubiłem najbardziej, gdy mogłem tak bezkarnie się powylegiwać i powzdychać do sufitu, a trzeba zaznaczyć, że miałem o co wzdychać. Od paru dni nie znalazłem żadnej nowej kandydatki na opiekunkę Any, nie miałem też specjalnie czasu jej szukać, gdyż rano chodziłem na korepetycje, a potem odbierałem siostrę z pływalni. Na dokładkę codziennie przechodziłem obok kawiarni w której pracował szatyn. Wcześniej lubiłem do niej chodzić i zajadać się maślanymi babeczkami, jednak teraz za każdym razem przypominały mi się te wszystkie żenujące sytuacje i nie potrafiłem spojrzeć Ksaweremu w oczy jak zwykłemu kelnerowi. W dodatku on to wszystko ignorował i zachowywał profesjonalny dystans pracownik-klient, choć nie wiedzieć kiedy przeszliśmy na „ty”. Zapewne wielu ludzi nie przejęły by takie błahostki, jednak ja byłem dość wstydliwą osobą.

- Hej, śpiochu.- usłyszałem cichy i czuły szept, a po chwili poczułem jak drobna dłoń głaszczę mnie po głowie.- to, że dziś nie masz korepetycji, nie oznacza, że możesz przespać całą dobę.
-Mmm…a nie mogę?- zamruczałem z niesmakiem.
-A no nie.- powiedziała krótko i treściwie, bo taka właśnie była moja mama. Uchyliłem zaspane powieki i spojrzałem na dojrzałą kobietę o krótkich, blond lokach i błękitnych, troskliwych oczach.- Słuchaj kochanie, dziś Anię odbierze ciocia Marysia, więc możesz wyskoczyć na miasto trochę poszaleć, tylko pod warunkiem, że kupisz mleko i banany.
-Będziesz robiła racuchy?- na myśl o świeżych i pachnących bananowych placuszkach, szybko się rozbudziłem i poderwałem do siadu.
- Tak, jutro dla twojej siostry, chyba nie zapomniałeś czyż nie?
- Raczej nie skoro, byłem zmuszony włóczyć się po parunastu sklepach z naszą małą solenizantką.- parsknąłem z niezadowoleniem, jednak mama jak zwykle to zignorowała i poczochrałam mnie po włosach.
Dochodziła dwunasta, a ja próbowałem się zmotywować do przekręcenia na drugi bok. Miało to bowiem zarówno plusy, jak i minusy, z jednej strony inna pozycja wylegiwania się, daje jakieś poczucie świeżości i nowego rodzaju komfortu, niczym korzystanie z toalety u sąsiada (Tomka), z drugiej zaś wyleżane miejsce budzi pewne sentymenty i wytwarza aurę sprawdzonego wyboru, jak np. sekretne receptury babci na sernik. Tak więc, miałem do wyboru sedes i ciasto, i zapewne wybrałbym ciasto gdyby nie wibracje mojego szatana w kostce czyt. telefonu komórkowego. Na początku tylko wydobyłem z siebie, jakże groźne „mmmm” tłumione przez poduszkę, jednak po chwili pokonałem swoje lenistwo i chwyciłem za źródło zła. Z niesmakiem zerknąłem na wiadomości, po czym lekko zmieszany wygramoliłem się z łóżka, zahaczając przy tym o lampę, szafkę i podłogę.
***
Z perspektywy Ksawerego
Mijało kolejne chłodne popołudnie w kawiarni, gdy z ostatnimi okruszkami nadziei wpatrywałem się w drewniane drzwi. Byłem zły i rozgoryczony, bo mimo, że pracowałem tu tylko dla niego, on nie przychodził. To głupie, bo ledwie się znamy, prawie nic o sobie nie wiemy i nawet nie wiem czy on chciałby mnie lepiej poznać. Już nawet firanki przestały się do mnie uśmiechać. Tak! Te lekko poszarzałe, koronkowe firanki zerkały na mnie z pogardą zza choinkowych lampek rozwieszonych gdzieniegdzie, byle by świeciły i dodawały zimowego nastroju, jakby jeszcze ktoś nie zauważył, że święta, owszem się skończyły, ale zima trwa w najlepsze(bo oczywiście kilkunastu stopniowe przymrozki mogą być niezauważalne u przeciętnego Kowalskiego, jednakże choinkowe lampki od razu rzucą się mu na twarz wypalając w umyśle wielki napis „WINTER MOTHERFUCKER”). Gdybym obwieścił światu wszem i wobec, co myślę na temat skrawka materiału wiszącego w oknie, to pewnie dostałbym stylowy kaftanik z zapięciami z nierdzewnej stali w kolorze kości słoniowej… albo chociaż zostałbym psychologiem. Tak, czy owak wizja średnia i biedna, jak mysz kościelna. Wow, nawet nie czuję, że słabo rymuję. Wyspiańskim raczej nie zostanę, zapewne z żebrów i tak bym więcej zarobił( amerykańscy naukowcy potwierdzili, że więcej ludzi rozumie sformułowanie „Poratuj pan złotówką!” niż symbolikę „Wesela”).
Nad drzwiami zabrzęczały dzwoneczki, a ja mało nie upuściłem tacki  z wrażenia. W końcu przybył Antoni, a jego loczki były zakręcone jeszcze bardziej niż zazwyczaj, zapewne od wilgoci topniejących płatków śniegu. Po chwili straciłem humor, a mój wzrok wbił się z zazdrością w młodą i zgrabną brunetkę, niebezpiecznie zbliżoną do blondyna. Gdybym mógł przeszywać spojrzeniem, to przehawtowałbym dziewczynę na całej długości jej zgrabnej figury. Dodatkowym minusem było to, że mój nowy obiekt zainteresowania, mógł się okazać przeciętnym heteroseksualnym chłopaczyną, o nieprzeciętnie powabnej urodzie. Oczywiście to wszystko przy założeniu najgorszego scenariusza, iż nowo przybyła klientela lubi się z wzajemnością. Gdyby jeszcze tylko jedno z nich było zakochane i to w zupełności jednostronnie, to mógłbym śmiało to wykorzystać na swoja korzyść, no bo jak najlepiej pocieszyć chłopaczynę o złamanym serduszku, jak nie czmychnąć z nim do łóżka. Cóż istniała jeszcze możliwość pokrewieństwa tych dwojga, co stwierdzić można jedynie po loczkach u obojga, gdyż nic innego nie przychodziło mi do głowy na ich widok.
Z tak bardzo wymuszonym uśmiechem, jakiego nie serwowałem nawet byłej nauczycielce geografii, podszedłem do stolika i podarowałem dwie karty menu w ręce siedzącej pary( bliżej nieokreślonej relacji). Antoni zareagował nadzwyczaj obojętnie, nasuwały mi się nawet niepokojące myśli, czy aby mnie przypadkiem nie ignorował. Jakby nie patrzeć niewiasta obok wydawała się przyzwoitym obiektem westchnień, oprócz kręconych czekoladowych włosów, posiadała niebieskie oczy oraz garstkę piegów na drobnym nosie. Gdyby tak jeszcze blondyn miał słabość do ów piegów, to bym nawet jego upodobania przeżył, w końcu sam miałem ich co nieco. Kiedy „para” się namyśliła i złożyła zamówienie nieco się oddaliłem jednak wciąż miałem ich na oku. Gołym okiem było widać, że dogadują się całkiem nieźle, do tego Antoni się tak uroczo śmiał przy niej.
-Ksawery?- usłyszałem miękki głos mojej tymczasowej szefowej. Z rozczarowaniem oderwałem wzrok od nieszczęsnego stolika i odwróciłem się do niskiej kobiety o krótkich, ciemnych włosach i zielonych oczach. Jej twarz jak zwykle miała spokojny i łagodny wyraz, a wzrok troskliwie na mnie zerkał.
- Tak pani Doroto?
- Chyba się troszkę zagapiłeś…- lekko zaczerwieniłem się na te słowa, nie wiedziałem, że aż tak to widać.-bo twoja zmiana się skończyła jakieś 10 minut temu.- zdezorientowany popatrzyłem na zegarek.
-Ach, faktycznie! Przepraszam za kłopot już się zbieram.
-Och, to nie kłopot, ale jak znów się zagapisz to ten przystojniaczek czmychnie Ci z tą uroczą brunetą.- powiedziała uśmiechając się ciepło, niczym puszysty sweterek. Te słowa były o tyle przyjemne w odbiorze, że rozumieć je można było dwojako, mogłem w końcu mieć na oku zarówno dziewczynę, jak i chłopaka, a pani Dorotka i tak emanowała ciepłem kaloryfera, dokładnie takiego, jakiego nie uraczył nikt w szkole, czyli nagrzanego.
-Dziękuję za radę, do widzenia!- pożegnałem się z szarmanckim uśmiechem i owinąłem szarym szalikiem. Po chwili stałem już przed kawiarnią oparty o jej tynkowane ściany. Czekać, albo nie czekać, oto jest pytanie. Jeśli jest to randka, to nic tu po mnie, a jeśli nie to mam szanse na spotkanie zapoznawcze. Parę razy kichnąłem, po czym przypomniałem sobie, że na dworze panuje chłodniejszy klimat niż w malutkiej kawiarence. Z lekkim niesmakiem poszedłem wzdłuż chodnika, oddalając się od tymczasowego miejsca pracy.
***
Z perspektywy Antoniego
Kończąc filiżankę herbaty, kończyłem i moje spotkanie z Sarą. Pomogłem jej jeszcze ubrać płaszczyk, po czym przytuliłem na pożegnanie i odprowadziłem prosto pod dom. Dzielnica wyglądała na porządną i kulturalną, ale kij tam wie gdzie mafie i dresy koczują. Te stworzonka nie zapadają w sen zimowy, a o pożywienie w tym okresie trudno. W końcu matki chętniej odbierają swoich urwisów ze szkół i szansa na zbłąkanego okularnika w osiedlowej dżungli maleje, to też nie zdziwiłbym się gdyby w poszukiwaniu pokarmu stadka bandziorów emigrowały na inne tereny łowieckie. Oczywiście nie oceniam swoich umiejętności obronnych na tyle, by przeciwstawić się grupie wygłodzonych wyrzutków społecznych, jednak przy dobrych wiatrach jestem w stanie biec niczym gepard, co trochę mijało się z celem obrony Sary…
Wracając przez park zerknąłem na czas i zamyśliłem się chwile. Nie miałem za bardzo ochoty, by wracać do pustego mieszkania, ale też nie posiadałem alternatywy na późne popołudnie. Szurając butami po śniegu nuciłem jakieś ponadczasowe przeboje pokroju „wlazł kotek na płotek”, gdy ktoś pojawił się za mną, mało mnie nie wpędzając do grobu z przerażenia.
-Hejoł!- powiedział radośnie znajomy szatyn.
- H-hej…-wdech, wydech, wdech, wydech to tylko niegroźny kelner.
- Cóż porabiasz w tej okolicy?- no w sumie nic, ale to nie tak, że menelę się po kątach.
- Odprowadzałem znajomą, a teraz sobie spaceruje dla zabicia czasu.- w sumie prawda i brzmi przyzwoicie.
- Hmm…- zmarszczył znacząco brwi- tą ładną z kawiarni?- spytał z mocno zaznaczoną sugestią.
- Ta… chyba tak.- odpowiedziałem choć zabrzmiało to jakbym się zgadzał na słowne swatanie w parki, czego nie trawiłem.
- Wyglądaliście na dość bliskich znajomych.
- Naprawdę?- rozpocząłem serie wymijających odpowiedzi. To nie tak, że krępowało mnie mówienie o relacjach z innymi, ja po prostu nie lubiłem wścibskich osób. No bo np. ja się nie wypytywałem Ksawerego, gdzie zakupił te zacne spodnie.
-Zimno dzisiaj.- powiedział szybko zmieniając temat. Oho, doszliśmy już do tych pasjonujących tematów o pogodzie!
- Nom, trochę piździ.- po tych słowach nastała chwila ciszy, po czym zaczęliśmy rozmawiać o wszystkim, oprócz tych dwóch tematów tabu: relacji i pogody. Zanim się zorientowałem późne popołudnie zmieniło się w wieczór, a ja pożegnałem się z Ksawerym. Właściwie to dalej mało co go znałem, ale przynajmniej przestałem kojarzyć go z krępującymi sytuacjami. Dzień, jak co dzień, a życie turla się dalej.
___________________________________________________________

Bo życie, życie jest nobelą~ 
Chyba spodobał mi się taki lekki styl i powolna akcja. Dajmy im czas nie pączusie rozkwitają powoli, jeszcze tylko nawozić regularnie gejozą i plony w postaci opowiadania BL będą uwu
Jak już pewno zauważyliście (o ile ktoś oprócz mnie to czyta ;-; ) uwielbiam wprowadzać nowe postacie, jakbym jeszcze o nich nie zapominała po czasie to by było fajnie D:
Eto..eto.. dobranoc~

4 komentarze:

  1. Jezu jak ja wielbię to opowiadanko ;v;!
    Więcej, więcej, więcej!! XC
    Chichram się na każdym rozdziale, kocham takie poczucie humoru XD
    Jejciuu~ Nie wiem co jeszcze napisać :<
    Gorąco pozdrawiam, wysyłam dużo weny, ciepełka i całusków ;3;

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Awww, dziękuję za te ciepłe słówka z twojej strony :D
      (teraz przynajmniej mam co wpisać do CV)
      Oczywiście zmotywowana do pracy, postaram się jak najszybciej opublikować nowy rozdział!
      .
      .
      .
      ale najpierw sprawdzian z maty i fizyki .-.

      Usuń