Z perspektywy Ksawerego.
Szum z
niedalekiej stacji kolejowej za oknem brutalnie wybudził mnie ze snu. Delikatnie
uchyliłem powieki, mrużąc je przy zetknięciu z rażącym światłem. W uszach wciąż dudnił mi stukot
przejeżdżającego pociągu, a przed oczami mgliły mi się czarne plamy. Cmoknąłem
z niesmakiem podnosząc swe obolały plecy do pół-siadu, po czym przetarłem
zaspane ślepia. Rozejrzałem się wokoło z pewnym sentymentem i krztyną
frustracji. To był mój ostatni poranek w niewielkiej, zadbanej kawalerce
mojego, już byłego, choć wątpię, by którykolwiek z nas traktował ten związek na
poważnie, a nawet śmiem twierdzić, że między nami nigdy żaden związek nie
zaistniał. Dwa miesiące to dość śmieszny okres, ani to znajomość, ani to
przyjaźń, o zauroczeniu, czy jakimkolwiek uczuciu nawet nie wspomnę. Nazwałbym
to raczej przywiązaniem do rutyny, jak nowe firanki, które zwykłeś widywać w
sypialni, a pewnego dnia ktoś je zdjął. Z jednej strony okno zostało puste,
wręcz gołe i zwyczajne, jednak tuż zanim wszystko się wyklarowało.